Warto zacząć od początku, a więc....jest rok 1789, wieś Płasków (położona nieopodal Jedlińska), tam właśnie na świat przychodzi Jan Kalbarczyk, syn Michała i Marianny z Puzianowskich/Pudzianowskich. Chrztu udziela mu 9 maja ksiądz Antoni Osiecki, kapłan z nieistniejącego już gotyckiego kościółka szpitalnego pw. św. Wojciecha. Rodzice niemowlęcia byli włościanami, bez własnego gospodarstwa, w późniejszych dokumentach określani wyrobnikami.
W Płaskowie mieszkała familia Janka od strony mamy, m. in. bracia Wojciech i Wawrzyniec. Ten drugi był stelmachem, pewnie też mały Janek, z dziecięcą ciekawością, nie raz i nie dwa przyglądał się wujowi przy pracy. Zapewne jeszcze większe emocje u pięcioletniego chłopca musiał wywołać widok Kościuszki na czele licznej armii, gdy w czasie marszu na Warszawę Naczelnik rozbił obozowisko na ziemi jedlińskiej. Szkół Janek nie kończył, gdyż rzadko, które wiejskie dziecko zdobywało wtedy, chociażby elementarne wykształcenie (umiejętność pisania, liczenia), a czasy ariańskie, gdy w Jedlińsku, mocno w edukację inwestowano, minęły bezpowrotnie. Niedługo po osiągnięciu pełnoletności (oczywiście w dzisiejszym rozumieniu, nie sądzę bowiem, by dla kogoś żyjącego w pierwszej połowie XIX w. skończenie lat 18 było tożsame z wejściem w dorosłość ;) został Jan świadkiem (bo raczej nie uczestnikiem, chociaż kto wie;)) wielkiego wydarzenia, gdy na łąkach jedlińskich w tumanach kurzu stoczyły ze sobą bój wojska Księstwa Warszawskiego i Cesarstwa Austriackiego (nawiasem mówiąc przegrany przez Polaków). Może okolicznych włościan, a wśród nich i mojego przodka zapędzono do kopania zbiorowej mogiły, która do dziś znajduje się przy trasie do Woli Gutowskiej? Pozostanie to już pytanie bez odpowiedzi.
Gdzieś koło 1814/1815 roku Janek przywędrował pod Warkę, do miejscowości Niemojewice, gdzie poznał i zakochał się w młodszej odeń o lat 9 Agnieszka Bojarszance, córce Jędrzeja i Agnieszki Bojarskich, miejscowych włościan. W 1816 roku młodzi stanęli na ślubnym kobiercu, a już rok później przyszedł na świat ich najstarszy syn - Piotr. Wtedy też nastąpiła pewna niespodzianka/zmiana w życiu Janka, a mianowicie od tej pory nie nazywał się już Kalbarczyk, ale.....Lubryczyński :) Dlaczego takie, a nie inne miano sobie przyjął, nie wiadomo, w końcu żaden szlachcic, ani magnat tak się nie zwał................o hipotezach i domysłach napiszę kiedyś więcej ;) Osiedliwszy się na stałe w Niemojewicach wziął się Janek aktywnie do pracy, by ród jego na nim się nie skończył. I tak w 1820 narodził się Ignaś (niestety zmarły w tym samym roku), rok później Szymon, następnie w 1825 roku Marianna, a w 1826 Antoni, potem Janek i Agnieszka uczynili czteroletnią przerwę, by z nadejściem czwartej dekady wieku znów powiększyć liczbę potomnych ;) I tak w 1830 na świat przyszła Józefa, w dwa lata po niej urodził się Mikołaj, a w 1837 kolejna Marianna. Poza Marianną ( z 1825 roku), która narodziła się w nieodległej wsi Krzemień, reszta potomstwa Lubryczyńskich przychodziła na świat w Niemojewicach. Jeszcze za swego żywota Jan pochował czworo ze swych dzieci. Oprócz wspomnianego wcześniej Ignasia, umierały kolejno - Antoni (1843), Marianna (ta krzemieńska-1844, która wyszła za mąż za Marcina Sadłowskiego) i Józefa (1847). Bawił się mój 4xpradziadek na weselach wszystkich swoich pociech (tych, które dożyły dorosłości) i doczekał się aż 19 wnucząt, z których na pewno pełnoletności dożyło dziewięcioro. Około 1853 roku Lubryczyńscy przenieśli się z Niemojewic, gdzie prawdopodobnie mieszkali na jednym gospodarstwie wspólnie z Bojarskimi, na ziemię nieopodal, czyli na Kępę Niemojewską, która to położona malowniczo między dwiema rzekami - Pilicą i Strzyżynką i otoczona ze wszech stron gęstwiną leśną, rosnącą tu od prawieków, robiła zapewne niesamowite wrażenie, tym bardziej, że do dziś jeszcze, mimo dość natężonej eksploatacji tamtejszego drzewostanu w drugiej połowie XIX w., człowiek w tych rejonach naprawdę odczuwa siłę, potęgę i piękno przyrody :D W tych też latach 50-tych Janka spotka pewna nieprzyjemna przygoda, której konsekwencją będą bliskie kontakty z carskimi organami ścigania, a wszystko prawdopodobnie przez miłosierne serce i chęć pomocy bliźniemu ;) Ta historia-zagadka (bowiem do końca jeszcze nie rozwikłana) sensacyjno-kryminalna powinna doczekać się osobnego postu, gdyż arcyciekawe te perypetie mojego przodka przybliżają też życie ówczesnych ludzi zamieszkałych przy szlakach spławnych, a także egzystencję samych oryli.
Jan Kalbarczyk vel Lubryczyński odszedł z tego świata 8 stycznia 1863 roku. Pochowany został prawdopodobnie na cmentarzu wareckim. Wśród konduktu pogrzebowego szła zapewne również Wiktoria ze Skrońskich Lubryczyńska, żona najmłodszego syna Jana - Mikołaja, będąca wówczas w 7 miesiącu ciąży. W marcu, gdy przyszło rozwiązanie tej ciąży, narodził się Józef Lubryczyński. Jego potomkowie do dziś są w posiadaniu ziemi, którą kiedyś uprawiał przedstawiony w tym poście "Kalbar". Ot, i taka ciekawostka na koniec tego wpisu;)
W Płaskowie mieszkała familia Janka od strony mamy, m. in. bracia Wojciech i Wawrzyniec. Ten drugi był stelmachem, pewnie też mały Janek, z dziecięcą ciekawością, nie raz i nie dwa przyglądał się wujowi przy pracy. Zapewne jeszcze większe emocje u pięcioletniego chłopca musiał wywołać widok Kościuszki na czele licznej armii, gdy w czasie marszu na Warszawę Naczelnik rozbił obozowisko na ziemi jedlińskiej. Szkół Janek nie kończył, gdyż rzadko, które wiejskie dziecko zdobywało wtedy, chociażby elementarne wykształcenie (umiejętność pisania, liczenia), a czasy ariańskie, gdy w Jedlińsku, mocno w edukację inwestowano, minęły bezpowrotnie. Niedługo po osiągnięciu pełnoletności (oczywiście w dzisiejszym rozumieniu, nie sądzę bowiem, by dla kogoś żyjącego w pierwszej połowie XIX w. skończenie lat 18 było tożsame z wejściem w dorosłość ;) został Jan świadkiem (bo raczej nie uczestnikiem, chociaż kto wie;)) wielkiego wydarzenia, gdy na łąkach jedlińskich w tumanach kurzu stoczyły ze sobą bój wojska Księstwa Warszawskiego i Cesarstwa Austriackiego (nawiasem mówiąc przegrany przez Polaków). Może okolicznych włościan, a wśród nich i mojego przodka zapędzono do kopania zbiorowej mogiły, która do dziś znajduje się przy trasie do Woli Gutowskiej? Pozostanie to już pytanie bez odpowiedzi.
Gdzieś koło 1814/1815 roku Janek przywędrował pod Warkę, do miejscowości Niemojewice, gdzie poznał i zakochał się w młodszej odeń o lat 9 Agnieszka Bojarszance, córce Jędrzeja i Agnieszki Bojarskich, miejscowych włościan. W 1816 roku młodzi stanęli na ślubnym kobiercu, a już rok później przyszedł na świat ich najstarszy syn - Piotr. Wtedy też nastąpiła pewna niespodzianka/zmiana w życiu Janka, a mianowicie od tej pory nie nazywał się już Kalbarczyk, ale.....Lubryczyński :) Dlaczego takie, a nie inne miano sobie przyjął, nie wiadomo, w końcu żaden szlachcic, ani magnat tak się nie zwał................o hipotezach i domysłach napiszę kiedyś więcej ;) Osiedliwszy się na stałe w Niemojewicach wziął się Janek aktywnie do pracy, by ród jego na nim się nie skończył. I tak w 1820 narodził się Ignaś (niestety zmarły w tym samym roku), rok później Szymon, następnie w 1825 roku Marianna, a w 1826 Antoni, potem Janek i Agnieszka uczynili czteroletnią przerwę, by z nadejściem czwartej dekady wieku znów powiększyć liczbę potomnych ;) I tak w 1830 na świat przyszła Józefa, w dwa lata po niej urodził się Mikołaj, a w 1837 kolejna Marianna. Poza Marianną ( z 1825 roku), która narodziła się w nieodległej wsi Krzemień, reszta potomstwa Lubryczyńskich przychodziła na świat w Niemojewicach. Jeszcze za swego żywota Jan pochował czworo ze swych dzieci. Oprócz wspomnianego wcześniej Ignasia, umierały kolejno - Antoni (1843), Marianna (ta krzemieńska-1844, która wyszła za mąż za Marcina Sadłowskiego) i Józefa (1847). Bawił się mój 4xpradziadek na weselach wszystkich swoich pociech (tych, które dożyły dorosłości) i doczekał się aż 19 wnucząt, z których na pewno pełnoletności dożyło dziewięcioro. Około 1853 roku Lubryczyńscy przenieśli się z Niemojewic, gdzie prawdopodobnie mieszkali na jednym gospodarstwie wspólnie z Bojarskimi, na ziemię nieopodal, czyli na Kępę Niemojewską, która to położona malowniczo między dwiema rzekami - Pilicą i Strzyżynką i otoczona ze wszech stron gęstwiną leśną, rosnącą tu od prawieków, robiła zapewne niesamowite wrażenie, tym bardziej, że do dziś jeszcze, mimo dość natężonej eksploatacji tamtejszego drzewostanu w drugiej połowie XIX w., człowiek w tych rejonach naprawdę odczuwa siłę, potęgę i piękno przyrody :D W tych też latach 50-tych Janka spotka pewna nieprzyjemna przygoda, której konsekwencją będą bliskie kontakty z carskimi organami ścigania, a wszystko prawdopodobnie przez miłosierne serce i chęć pomocy bliźniemu ;) Ta historia-zagadka (bowiem do końca jeszcze nie rozwikłana) sensacyjno-kryminalna powinna doczekać się osobnego postu, gdyż arcyciekawe te perypetie mojego przodka przybliżają też życie ówczesnych ludzi zamieszkałych przy szlakach spławnych, a także egzystencję samych oryli.
Jan Kalbarczyk vel Lubryczyński odszedł z tego świata 8 stycznia 1863 roku. Pochowany został prawdopodobnie na cmentarzu wareckim. Wśród konduktu pogrzebowego szła zapewne również Wiktoria ze Skrońskich Lubryczyńska, żona najmłodszego syna Jana - Mikołaja, będąca wówczas w 7 miesiącu ciąży. W marcu, gdy przyszło rozwiązanie tej ciąży, narodził się Józef Lubryczyński. Jego potomkowie do dziś są w posiadaniu ziemi, którą kiedyś uprawiał przedstawiony w tym poście "Kalbar". Ot, i taka ciekawostka na koniec tego wpisu;)